Dzień XVI-XVIII: Spawacz w Nukus – Chiwa – Buchara

 

Buchara
Buchara

Pewnie myślicie sobie, że już dawno po nas, bo w Uz-kołchozie Uzbekistanie zostaliśmy ugotowani żywcem, a wcześniej podano nam do picia słoną wodę. Pół żartem, pół serio: po drodze do miejscowości Qoʻngʻirot, gdzie mieszczą się stacje kompresorowe gazociągów, minęliśmy Jasliq, położony w środku karakałpackiego stepu. W Jasliq znajduje się więzienie o zaostrzonym rygorze, w którym za czasów Isloma Karimowa działy się rzeczy niezbyt przyjemne…

Do najprzyjemniejszych, choć bez wątpienia lepszych niż ugotowanie żywcem, nie należało też pęknięcie misy olejowej obok pierwszej czajchany (knajpy) w wiosce Najman. Właściciele byli bardzo pomocni. Wymienili nam pieniądze, nakarmili, próbowali załatwić pomoc drogową. Z ostatniego wariantu zrezygnowaliśmy – okazało się, że mały warsztacik mieści się 300 metrów od czajchany. Miejscowi naprędce zorganizowali traktor marki Biełarus i po chwili znaleźliśmy się na podwórzu u lokalnej „złotej rączki”. Po zdemontowaniu osłony silnika „złota rączka” stwierdził jednak, że ma sporo spawania i chętnie pomoże „w razie czego”, ale musimy sobie radzić sami. Dariusz przywdział zatem strój roboczy i legł pod autem w celu zdemontowania miski olejowej. Cały zabieg trwał około 3 godzin. W tzw. „międzyczasie” do warsztatu przyjeżdżali miejscowi z przeróżnymi problemami: przebita opona od „kopiejki”, mało powietrza w UAZ-ie, taczka do pospawania, migotanie przedsionków. Wreszcie misę zapakowaliśmy do worka foliowego, „złota rączka” wezwał młodego, nazwijmy to, kandydata na taryfiarza, po czym zadzwonił do lokalnego spawacza aluminium w Qoʻngʻirot. Mieliśmy przejechać łącznie 25 kilometrów. Panowie ewidentnie się nie dogadali. Młody kierowca nie mówił po rosyjsku, a zamiast do Qoʻngʻirot dotarliśmy do Xo’jayli (80 kilometrów od Najman). Młodzian uwijał się jak w ukropie. Kluczył po dziurawych uliczkach miasteczka, wypytywał ludzi, jednak na nic się to wszystko zdało. Wreszcie trafiliśmy pod bramę spawacza, jednak nikogo tam nie zastaliśmy. Następnie inny taksówkarz zaprowadził nas do majstra, który co prawda nie miał TIG-a (spawarki do aluminium), lecz podjął próbę pospawania miski acetylenem (oczywiście bezskuteczną). Nie udało się, pieniędzy nie chciał, ale zaprosił nas do domu na kolację. Nie skorzystaliśmy z zaproszenia, ale ludzie w Uzbekistanie naprawdę są nie do podrobienia.

Z Xo’jayli niestrudzony adept taksówkarstwa (usłyszawszy od spawacza-garażowca, że niedaleko jest fachowiec z rewelacyjnym sprzętem) zawiózł nas do Nukus. Przejechaliśmy w nocy po stolicy Karakałpacji około 50 kilometrów. Wreszcie trafiliśmy do pewnego domostwa na przedmieściach. Otworzyły dwie kobiety – starsza (matka lub teściowa) i młodsza (żona lub siostra) spawacza. Niestety nasz fachowiec był już pod wódką nieosiągalny. Umówiliśmy się na telefon o poranku. Wobec tego chevrolet nexia odwiózł nas do hotelu Dosliq w Nukus, misę olejową zostawiliśmy u stróża i udaliśmy się na spoczynek. O poranku przy śniadaniu niespodzianka – Belgowie z portu w Alat, podróżujący na rowerach. Przez kilka minut zachodziłem w głowę jakim cudem udało im się dotrzeć z Kuryk do Nukus przez piekielny step w raptem 3 dni. Okazało się jednak, że z Aktau pojechali pociągiem do Bejneu, a tam przesiedli się do Nukus. Spotykanie tych samych podróżników w Azji Centralnej okazało się być standartem.

Spawacz aluminium przyjechał po nas do hotelu Mercedesem w124. Niebywały zbieg okoliczności, zważywszy na fakt, że w Uzbekistanie 98% samochodów to daewoo nexia/daewoo damas/chevrolet nexia/chevrolet damas… Spawanie trwało 4 minuty, a kosztowało 40000 somów (ok. 4 dolary). Po chwili spawacz zadzwonił po taryfę, która zawiozła nas do Najman za 80000 somów. Dość tanio jak na 180-kilometrowy przejazd… Około godziny 15 miska była już zamontowana i wyruszyliśmy do legendarnego miasta Chiwa. Likwidacja usterki zajęła nam 24 godziny. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Nukus, gdzie postanowiłem zakupić ubezpiecznie samochodu. Na 20 dni kosztowało… 11200 somów, czyli ok. 1,20 dolara.

Do Chiwy dotarliśmy już po zmierzchu. Po drodze mostem pontonowym przekroczyliśmy rzekę Amu-darię. Na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku radzieccy hydrolodzy zmienili jej bieg, co przyczyniło się do wyschnięcia Jeziora Aralskiego. Sowieci chcieli osiągnąć 500% normy w produkcji bawełny, jednak okupili to katastrofą ekologiczną. Wilajet chorezmijski do dziś słynie z upraw tego surowca, wobec czego jechaliśmy wzdłuż pól po totalnie zdewastowanym asfalcie. W Chiwie jest pełno turystów, jednak mimo to polecam każdemu odwiedzenie tego magicznego miejsca. Przechadzając się wzdłuż wysokich murów miasta zastanawiałem się w jaki sposób Rosjanie pod dowództwem generała Konstantina von Kaufmana w sile 12-tysięcznej piechoty szturmowali mury miasta. Chanat Chiwański stawiał opór, jednak został zdobyty przez Imperium w 1873 roku.

Przenocowaliśmy na strzeżonym parkingu obok hotelu, niedaleko starego miasta. Zasada była następująca: za 5 dolarów możecie sobie spać w samochodzie i skorzystać z prysznica, który jest w pokoju hotelowym, ale nie możecie spać w pokoju, bo wówczas musicie dopłacić jeszcze 10 dolarów za osobę. Oczywiście otrzymaliśmy klucz do pokoju, czyli nikt inny nie mógł tam nocować. Fenomenalne.

Następnego dnia o poranku wyruszyliśmy do Buchary. Po drodze minęliśmy sztuczny Urgencz, którego architektura przypomina większość „nowych” centrów miast w Uzbekistanie. Dominuje biel, szerokie arterie, dużo zieleni, flag oraz napisów sławiących obecnego prezydenta, Szawkata Mirziojewa. Problem stanowi zakup oleju napędowego. Po raz kolejny musieliśmy „załatwiać” ropę w czajchanie. Droga do Buchary była dość monotonna i nie przysporzyła większych przygód. Wobec ograniczonych możliwości kempingowych, zmuszeni zostaliśmy do nocowania w hostelu położonym kilkaset metrów od centrum miasta. Wąskie uliczki Buchary robią wrażenie, choć w ścisłym centrum wszystko zrobione jest z myślą o turyście. Wydaje mi się, że lepiej odnajdujemy się w miejscach mniej skomercjalizowanych…


Dodaj komentarz